Wesołych...!:)

Witajcie Kochane:)
Miałam nadzieję, że w natłoku spraw i obowiązków uda mi się jeszcze przed świętami napisać dla Was coś konkretnego. Niestety, nie udało mi się zatrzymać zegarka (ani całkowicie zrezygnować ze snu ;) ), więc dzisiaj wpadłam na chwilkę. Świąteczne przygotowania zakończone, w piekarniku ostatnia porcja świątecznych (chałwowych) muffinów (mmm...nie wiem, jak smakują, ale uwierzcie mi, pachną genialnie :D) Jutro rano wyjeżdżam do rodzinki. Trzymajcie kciuki, żeby w miarę szybko udało mi się wyjechać z Wrocławia:) Coś mi się wydaje, że mogą być duuuże korki. Dalej, na autostradzie dam radę :)
A na koniec, chciałabym życzyć Wam, z całego serducha radosnych, pogodnych świąt Bożego Narodzenia. Tym, którzy wyjeżdżają, ominięcia korków i spokoju (ale melisę na wszelki wypadek wypijcie :D) Żeby każda z Was spędziła je w taki sposób, w jaki tylko sobie tylko wymarzy:) A w Nowym Roku...spełnienia marzeń i samych sukcesów (zarówno blogowych, jak i tych prywatnych :) )

                                                                       źródło

PS. A czy to przypadkiem nie jest jakaś pomyłka... Czy na pewno mamy końcówkę grudnia?:) Bo pogoda jakby lekko jesienna...:)

Buziaki
Astoria :):*

Zbiorowe denko...

...czyli zużycie ostatnich trzech miesięcy. Miało ukazać się w wersji wrzesień/październik, ale że miesiąc okazał się za krótki na dodanie postu, a pogoda wyjątkowo nieodpowiednia do robienia zdjęć, doszedł do tego listopad:) No to do dzieła:)


 BALSAMY DO CIAŁA:



 1. Fenjal sensitive- genialny balsam, który miał zbawienny wpływ na moje poparzone przez słońce ciało. Jest bardzo delikatny, działa wręcz jak opatrunek.  Kupiłam go w cenie promocyjnej, za ok. 14 zł z miniaturką mleczka pod prysznic w zestawie. Na pewno kupię po raz kolejny:)
 2. Isana z owocem granatu i figą- pisałam o nim TUTAJ . Dla tych, co nie czytali, przypomnę w skrócie:) Ciekawy balsamik, idealny dla niewymagającej skóry, dość toporny jeśli chodzi o aplikację. Aktualnie używam jego kakaowego brata, który jest zdecydowanie lepszy. 
3. Balea Hawaii Pineapple- no tego pana to chyba nie muszę przedstawiać:) Chwaliłam się nim TU. Genialny pod każdym względem!:)
4. Tutti Frutti cynamonowo-karmelowe masło do ciała- wróciłam do niego po letniej przerwie, bo zapach tego cuda, mocno słodki, cynamonowy, zdecydowanie "świąteczny" nie nadawał się do "wakacyjnej" pielęgnacji. Ale zimą- super:) Piękny zapach, świetna konsystencja, dobre nawilżenie. Czego chcieć więcej:) A jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, zapraszam TUTAJ:)

ANTYPERSPIRANTY:

A raczej powinnam nazwać tą kategorię REXONA:) Nie będę się rozpisywała na temat każdego z nich, bo dla mnie wszystkie są tak samo genialne. To mój zdecydowany numer 1 wśród antyperspirantów:)

 CIAŁO I WŁOSY:


1. Dove żel pod prysznic- a raczej aksamitne mleczko:) Bardzo się z nim polubiłam. Świetny zapach (w końcu kokos:) ), który bardzo długo utrzymuje się na skórze. Nie wysusza skóry (ale też nie nawilża:) ), dobrze się pieni. I wszystko gra:)
2. Wspomniana wcześniej miniaturka żelu pod prysznic Fenjal- miałam kiedyś produkt pełnowymiarowy i był tak samo genialny, jak balsam. Bardzo delikatny, nie wysuszał skóry, a nawet ją nawilżał w bardzo zauważalny sposób:)
3. Joanna Naturia truskawkowa odżywka bez spłukiwania- czyli mały potworek, którego nie mogłam zużyć. Miałam ją na prawdę bardzo długo, ale teraz wiem, że nie wynikało to z jej wydajności:) W skrócie...hmm...jest bardzo dużo zdecydowanie lepszych odżywek, a więc nie zawracajcie sobie głowy tą.

KREMY DO RĄK:


 1. Eveline glicerynowy krem-maska do rąk i paznokci- Moje ostatnie odkrycie w tej kategorii:) Jest na prawdę świetnie. Bardzo dobrze regeneruje przesuszone zimnem i wiatrem dłonie. Ma bardzo "treściwą" konsystencję, ale mimo to szybko się wchłania. I do tego pachnie bardzo przyjemnie:) Jeśli jeszcze nie spróbowałyście, polecam:)
2. Krem do rąk z Oriflame- pisałam o nim gdzieś tam kiedyś, na początku mojej przygody z blogowanie, a później niejednokrotnie o nim przypominałam. Bardzo fajny kremik, działaniem przypominający wyżej opisywanego z Eveline.
3. Stokrotkowy krem do rąk Oriflame- troszkę mniej treściwy od poprzednika, ale równie dobry. Świetnie sprawdzi się do stosowania w ciągu dnia, ponieważ wchłania się wręcz ekspresowo.
4. Cien- SOS Hand-Konzentrat- Okropny! Kolejny mały potworek, składający się chyba wyłącznie z wazeliny. Ani to się nie wchłaniało, ani nie rozsmarowywało. Tragedia!

PIELĘGNACJA TWARZY:


1. Dwufazowy płyn do demakijażu oczu Ziaja- pisałam o nim TUTAJ.  Jak na dwufazówkę- całkiem niezły, ale zdecydowanie wolę mleczka, a od niedawna płyny micelarne.
2. Pomadka do ust Bebe- uwielbiam ją!:) Świetnie nawilża i chroni usta przed mrozem, wiatrem i wszystkim, co złe:) Uwielbiam ją za słodziutki, cukierkowy zapach i działanie. Jedynym minusem jest to, że tej wersji nie widziałam w Polsce. Tą kupiłam w Niemczech.
3. Maść ochronna z witaminą A- Pisałam o niej w ostatnim poście, więc zainteresowanych odsyłam właśnie TAM:)

MAKIJAŻ TWARZY:


1. Ingrid Cosmetisc jedwabisty fluid- kolejne zużyte opakowanie mówi samo za siebie:) Bardzo go lubię:) Jeśli chcecie wiedzieć o nim więcej, zapraszam TUTAJ
2. Jakiś tam fluid Oriflame- całkiem niezły, ale nie na tyle, żebym kupiła go po raz drugi.
2. Rimmel Match Perfection- lubię:) Miałam go baardzo długo, ponieważ kupiłam odcień za ciemny i używałam go jedynie jako bronzera albo latem (już jako zwykły puder).  Mimo to, wiem, że jest bardzo wydajny, świetnie matuje i bardzo długo trzyma się na buźce:) Opakowanie zawiera lusterko oraz gąbeczkę, której oczywiście nie używałam (wolę pędzel:))
3. Puder z jedwabiem Wibo- no i znowu będzie miło i sympatycznie. Żadnego słowa krytyki, wszystko pięknie, łanie. Żeby nie przynudzać, zapraszam TUTAJ
....................................................................................................................
Wiem, wiem...Zaniedbuje Was:(  Ale ostatnio bardzo malutko czasu spędzam w domu, a jak już w nim jestem to zawsze jest coś do zrobienia:) Ale mam nadzieję, że niedługo wszystko się unormuje i wrócę do Was:)
A właśnie.... jak Wam idą przygotowania do świąt?:)
Buziaki
Astoria :)

O maści uniwersalnej...

...czyli o wychwalanej już przeze mnie maści z witaminą A.
Pierwszy raz kupiłam ją latem (gdy poparzyłam się żelazkiem:) Gdzieś znalazłam, że pomoże mi ona w szybszym zagojeniu rany) i od tego czasu jest ona stałym gościem w mojej łazience.

Słowo z opakowania: "Witamina A jest niezbędnym czynnikiem dla prawidłowego funkcjonowania błon śluzowych i skóry. Maść działa osłaniająco, regeneruje naskórek i zmniejsza jego rogowacenie oraz łagodzi stany zapalne skory i przyspiesza gojenie się ran."

Skład: Palmitynian Retynolu (Wit. A) 800 j.m./1g preparatu, Wazelina Biała, Emulgator, Aromat Cytrynowy, Woda Oczyszczona (03.02.2011.))




Tą niewinnie wyglądającą maść można kupić w chyba każdej aptece za ok. 3-4 zł. Prawda, że niewiele:) A ile to cudo potrafi zdziałać...:)

Po pierwsze- przesuszone usta. O tej porze roku zdarza mi się to bardzo często. Wystarczy jedna aplikacja maści na noc, a już na drugi dzień nie ma śladu po suchych, spierzchniętych ustach.
Po drugie- popękane kąciki ust.  Zmora każdej z nas... Aby im zapobiec, witamina A jest polecana, jako składnik diety. Ale w formie "skoncentrowanej" działa jeszcze lepiej:) Ta maść to idealne lekarstwo na tą dolegliwość :)
Po trzecie- od czasu do czasu stosuję ją na całą twarz. Maść jest bardzo tłusta, przez co świetnie nawilża, działa wręcz jak opatrunek. Nie zapycha. Delikatnie wyrównuje koloryt skóry, działa na przebarwienia. Świetnie sprawdza się w walce z trądzikiem czy też śladami po nim (większość z nich pozbyłam się właśnie dzięki tej maści). Gdy czuję, że "coś" mi wyłazi, smaruje to miejsce grubą warstwą maści i po dwóch dniach nie ma śladu po niechcianym gościu.
Po czwarte- dłonie. Maść można stosować ją na całe dłonie. Ja jednak zazwyczaj używam jej jako dodatku do kremu do rąk. Idealnie radzi sobie nawet z bardzo przesuszoną skórą dłoni. Dodatkowo regeneruje naskórek, poprawia wizualny wygląd dłoni i paznokci. Przez pewien czas moje dłonie były nieustannie narażone na pazurki moich kotów. Chyba tylko dzięki tej maści nie mam żadnych śladów:)
Po piąte- pomaga goić wszelkie rany i podrażnienia.

I tak mogłabym wymieniać bez końca. Ta maść to istne cudo:) Dodatkowo jest bardzo wydajna, ma delikatny, cytrynowy zapach. No i ta cena...:)
Z czystym serduchem polecam ją każdej z Was. Na prawdę watro wypróbować:) Jeśli nie przekonała Was moja recenzja, odsyłam Was do wizażowego KWC :)
............................................................................................................
Hmmm...czy mi się wydaje, czy mamy już GRUDZIEŃ?!:)  Nie wiem jak Wam, ale mi ostatnio czas leci bardzo szybko. Niedługo święta...a ja wyjątkowo nie czuje jeszcze tej całej "magii". Nawet  piękny, rozświetlony wrocławski rynku, nie działa na mnie tak, jak powinien, a rozstawiony tam jarmark bożonarodzeniowy jakoś tak mi nie pasuje.

Buziaki
Astoria :-)

Post pachnący Yankee Candle 2...

Dzisiaj, na przekór temu, co dzieje się za oknem, głównymi bohaterami postu będą woski, które swą nazwą i wyglądem mogą kojarzyć się z latem i wakacjami. A czy zapachem...To się okaże:)

BEACH WALK:


Zdecydowałam się na ten wosku ze względu na obecność piżma, które uwielbiam. Dodatkowo przedstawiony był, jako "świeży", a że kupowałam go latem, to właśnie takie zapachy miałam ochotę wtedy czuć.
Podczas palenia na pierwszy plan wysuwa się zapach wyżej wymienionego piżma, jednak w wersji subtelnej, otoczonej lekko kwaśnymi nutami kwiatu pomarańczy. Delikatne akordy mandarynki dopiero po chwili zaczynają łączyć się z pozostałymi składnikami, tworząc zgraną całość.
Jednak w żadnym wypadku, wosk ten nie kojarzy mi się ze "spacerem po plaży". Zdecydowanie bardziej z elegancją, subtelnością. W pewnych momentach wyczuwałam w nim również nuty mocnych, męskich perfum.
Mimo wszystko bardzo go polubiłam, właśnie ze względu na obecność piżma w bardzo ciekawym "towarzystwie":)


PINK SANDS:


Jest to jeden z moich ulubionych zapachów. Chociaż decydując się na jego zakup, miałam mieszane uczucia, ze względu na obecność wanilii, za którą w dużych ilościach, nie przepadam.
Na stronie producenta opisywany jako mieszanka świeżych owoców, różowych kwiatów i słodkiej wanilii. Prawda, że intrygujące?:)
Jest to zapach trudny do zdefiniowania, ale piękny:) Słodki, perfumowany, niejednoznaczny. Jest bardzo podobny do opisywanego wcześniej Beach Walk, jednak zdecydowanie słodszy.
Pierwsze, co czuje podczas jego palenia to słodka mieszanka, jednak nie wanilii. Podejrzewam, że są to właśnie te "różowe kwiaty", przeplatane świeżym, lekko kwaskowatym zapachem cytrusów. I dopiero na końcu ujawnia się wanilia, dodając subtelnej słodyczy i swego rodzaju "pazura":) Muszę przyznać, że bez niej wosk ten nie byłby tak ciekawy.
.................................................................................................
Woski Yankee Candle dostępne są w sklepach internetowych, m.in. goodies.pl lub stacjonarnie.

Zrobiło się choć troszkę wakacyjnie?:) Mam nadzieję, że przynajmniej odrobinę cieplej:)
Życzę Wam udanego i w miarę możliwości ciepłego tygodnia:)

Październikowe nowości

Na początek kilka słów wyjaśnienia dotyczących mojej nieobecności na blogu (moim i Waszych). Ostatnio kompletnie brakuje mi czasu na cokolwiek.  Praca-szkoła, szkoła-praca. Dodatkowo, właśnie zmieniłam pracę, co spowodowało, że przez kilka dni musiałam podzielić moją jakże krótką dobę między jednym i drugim miejscem pracy. Ale sytuacja jest już w miarę unormowana, więc mam nadzieję, że będzie lepiej:)
................................................................
Dzisiaj pokażę Wam, co kupiłam w październiku:) Szczerze mówiąc zdziwiłam się, że jest tego aż tak mało. Ale na pewno nadrobię to w przyszłym tygodniu, gdy rozpocznie się akcja -40% na kolorówkę w Rossmannie (raczej nie uda mi się "przejść" obok tej promocji obojętnie, bo tak się składa, że w Rossmannie spędzam ostatnio sporo czasu (tak, to jest właśnie moja "nowa" praca) :) )


Na podstawie moich zajęć na studiach (które z resztą uwielbiam:) )wnioskuję, że jestem typową konsumentką, która po wpływem reklamy różowego antyperspirantu Adidas (tej z Ewą Chodakowską) decyduje się na jego zakup, rezygnując przy tym z uwielbianej Rexony:)
I na reszcie udało mi się (czyli po prostu nie zapomniałam :) ) kupić kultowy już płyn micelarny BeBeauty z Biedronki. Na razie nie powiem nic oryginalnego, oprócz tego, że jest na prawdę świetny:)
Peeling enzymatyczny z Perfecty kupiłam właściwie nie wiem dlaczego. Ostatnio trochę mnie wysypało (przesadziłam z ilością białka, a moja cera tego nie lubi) i pomyślałam, że taki delikatny peeling sprawdzi się lepiej niż zdzieraki.
Maść ochronna z witaminą A to moje ostatnie odkrycie. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez niej:) Tania i o wszechstronnym działaniu. Na pewno napiszę o nim coś więcej:)
Tusz do rzęs Bell kupiony w Biedronce. Dość przypadkowo, bo akurat kończyła mi się mascara z Oriflame, a ta pierwsza wpadła mi w łapki:)
Nie wiem, jak to się stało, że na zdjęciu nie ma  nowego pudru Miss Sporty So Matte Perfect Stay, który również postanowiłam wypróbować:)

I jeszcze wygrana w oddaniu organizowanym przez Ivonkę pod koniec września. Nie wiem, jak to się stało, że do tej pory nie pochwaliłam Wam się tą cudowną paczuszką:)

.........................................................................

I to tyle:)
Niedługo (czyli jak pogoda zrobi się bardziej łaskawa i światło będzie sprzyjało robieniu dość normalnych zdjęć) zapraszam na Projekt Denko:)
Trzymajcie się cieplutko i dbajcie o siebie, bo teraz bardzo łatwo złapać jakieś choróbsko:):*

Dwufazowy płyn do demakijażu oczu- Ziaja

Dawno dawno temu dwufazowy płyn do demakijażu oczu z Ziaji było moim ulubieńcem w tej kategorii. Później "zamglenie oczu" po jego użyciu stało się dość uciążliwe, więc odstawiłam go na bok. Ale przez wakacyjnym wyjazdem, gdy musiałam sięgnąć po wodoodporną mascarę, postanowiłam dać mu drugą szansę. Wrażenia? Nieco inne niż przed (ponad) rokiem, kiedy używałam go nagminnie:)




Idealny do zmywania kosmetyków wodoodpornych.
Polecany również dla osób stosujących soczewki kontaktowe.
Przebadany okulistycznie.

DZIAŁANIE
• szybko i skutecznie usuwa makijaż
• nie pozostawia tłustej warstwy wokół oczu
• zapobiega wysuszaniu wrażliwej skóry - See more at: http://ziaja.com/kosmetyki/1653,dwufazowy-plyn-do-demakijazu-oczu#sthash.S4steCPd.dpuf
Idealny do zmywania kosmetyków wodoodpornych.
Polecany również dla osób stosujących soczewki kontaktowe.
Przebadany okulistycznie.

DZIAŁANIE
• szybko i skutecznie usuwa makijaż
• nie pozostawia tłustej warstwy wokół oczu
• zapobiega wysuszaniu wrażliwej skóry - See more at: http://ziaja.com/kosmetyki/1653,dwufazowy-plyn-do-demakijazu-oczu#sthash.S4steCPd.dpuf
Płyn znajduje się w wygodnej, 120 ml buteleczce.
Po wstrząśnięciu obie faz dobrze mieszają się ze sobą. Jednak mimo to, faza przezroczysta (ta bardziej "wodna") skończyła mi się dużo szybciej (nie wiem, czy jest to kwestia niedokładnego mieszania płynu przeze mnie przed każdym użyciem, czy on po prostu tak ma), więc pod koniec do użycia została mi jedynie faza tłusta. I to właśnie wtedy pojawiły się minusy. Musiałam obchodzić się z nim dość delikatnie, ponieważ po dostaniu się płynu do oka, odczuwałam pieczenie, czego nie zauważyłam w czasie, gdy płynu było więcej (obie fazy w podobnej objętości).
No, ale skupiłam się na cechach kosmetyku, gdy był już w fazie "denkowania", a są ważniejsze kwestie do omówienia:)
Jeśli chodzi o działanie. Jestem bardzo mile zaskoczona tym, w jak bardzo skuteczny sposób płyn radzi sobie z makijażem wodoodpornym. Zmywałam nim tusze różnych firm oraz wodoodporne eyelinery i wszystko idealnie schodziło (czym miałam problem, gdy używałam go jakiś czas temu).
Płyn nie podrażania oczu (tak, jak wspomniałam powyżej. Gdy zostaje sama "tłusta" część, po dostaniu do oka, może troszkę piec), ale pozostawia na oku tłusty film, który jednym odpowiada, innym mniej.
Jest bezzapachowy, odpowiedni nawet dla osób noszących soczewki kontaktowe.
Jest bardzo wydajny.
Można go dostać praktycznie w każdej drogerii, za ok 6 zł. 

OCENA OGÓLNA- 4+/6
Mimo, że płyn nie zrobił mi krzywdy i dobrze zmywała makijaż nie został moim ulubieńcem po raz drugi. Szkoda, że zużywa się nierównomiernie. No i ten tłusty film...Myślę, że w tej kategorii jest kilka lepszych specyfików. 
....................................................................................
Skład:
Aqua (Water), Cyclopentasiloxane, Isohexadecane, Sodium Chloride, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Sodium Benzoate, CI 42090. 
.....................................................................................................
Używałyście tego płynu? A może macie swój sprawdzony kosmetyk do demakijażu oczu?:)


Jesienno-zimowa wishlista

Czyli część pierwsza nowej serii postów:)
Co jakiś czas będę umieszczała takie zachciewajkowe listy zakupów. Będą to rzeczy "możliwe do zdobycia", więc nowego porsche czy domu z ogrodem na niej nie znajdziecie:)
Aktualizację mojej listy możecie obserwować w zakładce "wishlista". A więc...zaczynamy:)

 1. Buty "Nordic" Diverse- czyli pierwsza "wykreślona" pozycja:) Zakochałam się z nich od pierwszego zobaczenia i...od trzech dni goszczą w mojej szafie:) Są bardzo wygodne, ciepłe i dość uniwersalne:)
2. Rękawiczki bez palców- na zdjęciu model z Cropp'a. Podoba mi się ich kolor, który świetnie kontrastowałby z moją granatowo-brązową kurtką:) Chyba właśnie na ten model zdecyduje się:)
3. Kubek termiczny- bo dobrze jest mieć porcję gorącej herbaty w drodze do pracy czy na uczelnie:)
4. Woski z zimowej kolekcji Q4- cynamon, piernik...:) Chyba nic więcej nie muszę dodawać:)
5. Bluzy, swetry i wszystko to, co pomoże mi przetrwać zimowe chłody:)
6. Przydałaby się również nowa torba. Uwielbiam te duże, do których wszystko się zmieści (i w której muszę przez 15 minut szukać kluczy od domu :D)
7. Kalendarz na 2014 rok- jescze mam trochę czasu na jego zakup:)
8. Gumka do koka- ciągle o niej zapominam, więc zapisuję tutaj:)
9. Nowy smartfon- bo mój obecny może już długo nie pociągnąć:) Na zdjęciu Sony Xperia Z1, ale nie sądzę, żeby mój budżet pozwolił mi na kupno akurat tego modelu:)
10. Szczotka Tangle teezer- podobno nie łamie włosów:) Chwalona w blogosferze, więc chyba o czyś to świadczy:)
11. Bransoletki i kolczyki to rzeczy, których nigdy za dużo w mojej kosmetyczce:) Aktualnie mam "upatrzone" kilka modeli, które baaardzo chciałabym mieć:) Niedługo mikołajki, święta, więc może da się coś z tym zrobić:)
12. Pudełka, pudełeczka, koszyczki wiklinowe i wszystko to, co pomoże mi uporządkować moje rzeczy:)
 .........................................................................
Oczywiście tego typu lista powiększa się w mojej głowie za każdym razem, gdy idę na jakiekolwiek zakupy:) W przygotowaniu również wersja kosmetyczna.
A jak z Waszymi listami życzeń? Jak często spełniacie swoje zachciewajki?:)

PS. Mi się wydaje, czy lato do nas powróciło?:) Od kilku dni cały czas świeci piękne słoneczko:) Taką jesień to ja lubię:)

Post pachnący Yankee Candle..

Mania na woski zapachowe Yanke Candle opanowała już chyba całą blogosferę. Znają je już wszyscy. Często na Waszych blogach czytam opinie o ulubionych wersjach i o tych, które nie przypadły Wam do gustu. Przyznam, ze bardzo lubię tego typu serie, ponieważ dzięki nim, mam pewność, że zapachy kupionych przeze mnie wosków będą trafione. A jest z czego wybierać, bo gama zapachów jest przeogromna. Każdy, z pewnością, znajdzie coś dla siebie. Miłośniczki nut kwiatowych mogą sięgnąć na przykład po kultowy Wedding Day, czy też White Gardenia. Jeśli wolicie słodsze nuty, możecie sięgnąć po słodką Vanilla Cupcake czy Fireside Treads, bądź też aromatyczną mieszankę cynamonu i goździków Cinnamon Stick.
Oczywiście szał zapachów dopadł również mnie. Pierwsze tarty kupiłam w marcu. Wtedy wybrałam zapachy, które wtedy, wydawały mi się najciekawsze. Aktualnie szykuj się do złożenia zamówienia na jesienno-zimowe woski, ze świątecznej kolekcji Q4. Wieczory stają się coraz dłuższe, więc to idealny moment, aby je sobie umilić:)
A dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moimi wrażeniami (i tym samym rozpocząć serię postów na temat YC;) ) na temat dwóch zapachów. Pierwszy z nic to:


BLACK COCONUT:


Czyli klasyka wśród wosków Yankee Candle. W blogosferze zbiera on praktycznie same pochlebne opinie.
Osobiście uwielbiam wszystko, co kokosowe, więc Black Coconut od razu skradł moje serce. Nie jest to typowa mieszanka kokosu z...kokosem:) O nie!:) Ta mała, czarna tartaletka skrywa w sobie wiele tajemniczych nut, które wydobywają się stopniowo, wraz z czasem palenia.
O dziwo, aromatyczny kokos nie gra tu głównych skrzypiec, ale jest jedynie subtelnym dodatkiem. Na pierwszy plan wychodzą słodkie, perfumowane nuty, otulone aromatem drzewa cedrowego. Dopiero po nich, wydobywa się delikatny kokos.
No właśnie...perfumowane!! Wyraźnie wyczuwam w nim "perfumowe" nuty (niekoniecznie męskie;) ), które nadają woskowi elegancji i subtelności.
Zapach ten zdecydowanie należy do grona moich ulubionych. Teraz, gdy wieczory są już zimne, a słońce coraz rzadziej zagląda w moje okna, palę go bardzo często:)

 SWEET STRASEWBERRY:


Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się po nim " naturalnego aromatu" truskawki, lecz nieco chemicznego połączenia. Nic bardziej mylnego!!:)
Po zapaleniu tego wosku poczułam zapach świeżo zerwanej truskawki!!:) I chociaż owoce te (nawet świeżo zerwane), nie wykazują specjalnych właściwości aromatycznych, to ja wyraźnie je czuje. Serio!:) Czysta, naturalna truskawka, bez żadnych dodatków!:)
Nieco słodka, lekko kwaśna. Świeża i wyraźna.
Ostatnio nawet moja koleżanka, wchodząc do mojego mieszkania, stwierdziła "Ale u Ciebie pachnie truskawkami!" :D A więc świadczy to tylko o jednym.
Poza tym, zapach jest bardzo intensywny (z resztą jak chyba wszystkie YC) i utrzymuje się niezwykle długo.

............................................................................
Woski Yankee Candle można kupić w sklepach internetowych, np. na goodies.pl
Was też dopadła YCmania?:) Jakie są Wasze ulubione zapachy?:)

Figa z granatem od Isany

Balsam do ciała Isany z owocem granatu i figą to jeden z tych produktów,  do którego nie mogłam się przekonać w 100% (tak, jak np. odżywka Ultra Doux czy biedronkowy micel, którego nie kupiłam do tej pory;) ).  I chociaż bardzo chciałam go sprawdzić na "własnej skórze", to jakoś cały czas omijałam go na rossmannowskiej półce albo w ostatniej chwili odkładałam.
Aż któregoś letniego dnia udałam się na poszukiwanie lekkiego balsamu o owocowym zapachu (bo na mojej półce zostało tylko cynamonowe masło z Farmny, którego nie miałam ochoty używać w 30sto stopniowy upał). I w taki oto sposób wybór padł na Isane.


 Na wizazu zdecydowanie lepsze recenzje zbiera wersja kakaowa tego balsamu, która podobno idealnie nadaje się do kremowania włosów. Jeśli jesteście zainteresowane tą metodą, polecam zajrzeć do Idalii:)

Ale wracając do mojej "letniej" wersji.
Dzisiaj zacznę od końca, bo pierwsze co zasługuje na uwagę to ogromna pojemność i cena. 500 ml za 9,90 zł!!!!! Myślałam, że będę męczyła się z nim przez, co najmniej,  pół roku (z pomocą podołałam mu w ok 2,5 miesiąca :))
Na dodatek jest mega wydajny, bo podczas smarowania pieni się (co zapewne zawdzięcza obecności gumy ksantanowej w składzie), przez co na początku aplikacja nie należała do bezproblemowych. Bardzo ciężko było mi je rozsmarować, zajmowało to sporo czasu. Ale praktyka czyni mistrza:) Wystarczy nałożyć go nieco mniej i wszystko idzie znacznie sprawniej. Mimo wszystko jego konsystencja jest lekka, szybko się wchłania. Idealnie sprawdził się w letnie, upalne dni. Nic się nie kleiło, nie lepiło.
Jeśli chodzi o nawilżanie. Krem ten docelowo przeznaczony jest do pielęgnacji skóry suchej. Jednak nie wydaje mi się, żeby poradził sobie z taką. Bardzo fajnie sprawdzi się do codziennej pielęgnacji niewymagającej skóry, ale żadnych specjalnych właściwości odżywczych nie zauważyłam (a zużyłam już prawie całe opakowanie).
Zapach jest bardzo przyjemny, delikatny, a nawet lekko owocowy (czyli nie chemiczny).


A teraz przejdźmy do tego, co powinno być na początku, czyli słowo od producenta:
"Z pantenolem i masłem shea. Komfortowa pielęgnacja skóry suchej.
Działanie pielęgnacyjne: Isana krem do ciała Owoc Granatu i Figa został specjalnie opracowany do pielęgnacji skóry suchej. Bardzo skutecznie działający pantenol pomaga utrzymać równowagę wilgotności skóry i w ten sposób chroni ją przed wysuszeniem. Ekstrakt z owocu granatu wzmacnia to działanie i zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry. Specjalna formuła pielęgnacyjna zawierający pełny witamin ekstrakt z figi i bogate w składniki masło shea rozpieszcza skórę, a łagodny zapach kremu uwodzi zmysły. Krem do ciała dobrze się rozprowadza i szybko się wchłania, nie pozostawiając klejącej warstwy na skórze. Bez olejów mineralnych, silikonów i parabenów."

Na opakowaniu możemy przeczytać sporo o składzie. A więc spójrzmy, co tam mamy:

Aqua, Glycerin, Glyceryl Stearate SE, Ethylehexyl Stearate, Xanthan Gum, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Butylene Glycol, Punica Granatum Fruit Extract, Ficus Carica ( Fig) Fruit Extract, Panthenol, Cococ Nucifera Oil, Phenoxyethanol, Acrylates C/10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Parfum, Sodium Ceteryl Sulfate, Sodium Benzoate, Ethylhexylglycerin, Sodium Hydroxide, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Hexyl Cinnamal, Linalool, Limonene, Butylphenyl Methylpropional, Alpha-Isomethyl Ionone.

ekstrakty z owoców i składniki odpowiedzialne za nawilżanie (ale i możliwe zapychanie), nie ma parabenów i silikonów (czyli tak, jak obiecuje producent), ale jest za to sporo potencjalnych alergenów (ale pamiętajmy, że tylko potencjalnych. Ich dopuszczalne stężenie w kosmetykach jest niewielki i nie powinnyśmy popadać w paranoje :D )

Podsumowując- jest to kosmetyk dość neutralny, który przez część kobitek może być uwielbiany, a przez inne nielubiane. Na pewno, podczas zakupów, warto zwrócić na niego uwagę i sprawdzić na własnej skórze. Ode mnie dostaje ocenę 4.Następnym razem sięgnę po wersję kakaową. Ze względu na lepszy skład nadający się do kremowania włosów (zamierzam skrupulatnie sprawdzić tą metodę:) ), ale i zapach (w okresie jesienno-zimowym zdecydowanie wolę słodkie kosmetyki).
Figa z granatem to edycja limitowana, ale odkąd pamiętam, widzę go na półkach Rossnanna.

Miałyście ten krem? Jak sprawdził się u Was? A może macie swój hit w kategorii balsamów do ciała:)
.........................................................................................................
Rok akademicki ruszył:) Jak Wasze powroty na uczelnie?:) Ja, jak na razie, obserwuję wszystko z zapartym tchem i ogromnym zapałem (bo to mój pierwszy rok :D). Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej:)

Jak nie poddać się jesiennej handrze...

...czyli post zakupowy:)
Mnie chyba jednak dopadła jakaś kosmetyczna depresja, bo udałam się na zakupy z wielkimi  planami, a wróciłam z zaledwie kilkoma rzeczami. Ale spokojnie:) Na październik mam baaaaardzo ambitne plany:)

Z rzeczy, które znam i lubię kupiłam podkład Ingrid Cosmetic (o którym nie raz Wam wspominałam) oraz szampon do włosów Schauma z pobudzającą fito-kofeiną.
W końcu udało mi się kupić (czyli nie dopadła mnie skleroza podczas zakupów:) ) wychwalaną przez wiele z Was odżywkę Ultra Doux Garniera. Jeszcze jej nie użyłam, ale na pewno podzielę się z Wami moją opinią:)
Dodatkowo  uzupełniłam braki kremu do rąk i do stóp. Tym razem zdecydowałam się na glicerynowy krem do rąk Eveline Cosmetics, który okazał się strzałem w dziesiątkę:) A dla stóp wybrałam Rossmann'owskiego maziaka Fuss Wohl.

I to tyle:)
Miałyście coś z powyższych rzeczy?
...............................................................................................................
Patrzę za okno i aż mi się buzia uśmiecha:) Widzę SŁOŃCE!!!!:):):) Chyba mamy jeszcze szansę na piękną, ciepłą jesień:)
Udanego dnia:):)

Nowy wygląd bloga:)

Jak już zapewne niektóre z Was zauważyły, mój blog przeszedł ostatnio ogromną metamorfozę.  Od dawna jego wygląd pozostawiał wiele do życzenia i jedynie podkreślał  moje beztalencie w dziedzinie grafiki komputerowej:)

Aż w końcu, któregoś pięknego dnia natknęłam się na blog Karoliny, na którym możemy podziwiać efekty jej pracy i ogromny talent (na prawdę ogromny!!!!!:) )!:)

Napisałam i już po wymianie kilku meili otrzymałam pierwszą propozycję szablonu (później kilka kolejnych, ale ten, który widzicie teraz, cały czas krążył mi po głowie. I tak zostało:) ). Karolina z cierpliwością znosiła moje "niezdecydowanie":)
A teraz, po niespełna tygodniu, mój blog w końcu wygląda tak, jak chciałam od bardzo dawna:)

A teraz również Wy możecie mieć swój wymarzony szablon:) Karolina ogłosiła na swoim blogu konkurs, w którym możecie wygrać nowiuśki szablon, wykonany specjalnie dla Was:)
Zgłaszajcie się, bo na prawdę warto: LINK :)

Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję:):*

..................................................................................................
A jak Wam się podoba?:)

Mój pierwszy krem BB- Bourjois 8in1

Dzisiaj nadszedł czas na moje trzy grosze na temat kremu BB Bourjois, który jakiś czas temu wygrałam w rozdaniu organizowanym przez mysieuszkę wraz z serwisem bangla.pl.



Jest to mój pierwszy krem BB, który miałam okazję testować, dlatego też bardzo ucieszyłam się z wygranej:) Dlaczego nigdy nie skusiłam się na tego typu produkt? Ponieważ BBki zawsze kojarzyły mi się z płynnymi, mało kryjącymi podkładami, które właściwie nie robią nic (a niby mają być cud-miód-malinkowe).
Jakież było moje zdziwienie, jak ujrzałam BB Bourjois.
Już samo opakowanie skradło moje serducho. Piękne, eleganckie, kobiece. Świetnie pasuje do każdej torebki:) Dodatkowo wyposażone jest w praktyczne lusterko oraz gąbeczkę. Jednak osobiście jestem zwolenniczką nakładania wszystkiego paluchami, więc dołączona gąbka nie sprawdziła się u mnie w ogóle. Mam wrażenia (z resztą, jak w przypadku każdego podkładu/pudru wyposażonego w gąbkę), że wpija ona większość nakładanego kosmetyku.

Obietnice producenta dotyczące tego kremo-podkładu są bardzo zachęcające. A ile w tym prawdy? Zobaczmy...:)

8 korzyści podkładu BB Cream : 

1- Ujednolica aż do 16 h
Może  niekoniecznie 16, ale do 8 jest super:) Kolor skóry faktycznie jest wyrównany, wszelkie przebarwienia (w moim przypadku pojedyncze piegi, które jeszcze pozostały po letnim słoneczku) wyrównane. Jednak po dłuższym czasie (czyli po ok. 10-11 godzinach) mogą tworzyć się smugi. Ale wiadomo, że jest to zależne od naszego trybu dnia. Jeśli nie będziemy się specjalnie przemęczały, wytrzyma na prawdę długo:) 

2- Wygładza skórę

O taaak!!!:) Skóra jest bardzo gładka, wręcz satynowo miękka:)

3- Miejscowo tuszuje niedoskonałości

Tak, tak, tak:) Bardzo fajnie tuszuje pojedyncze "niedoskonałości" (czyli po normalnemu- pryszcze :D)

4- Usuwa oznaki zmęczenia

Dość sceptycznie podeszłam do tego punktu, bo niespecjalnie chciało mi się wierzyć, że jak wstanę po 4 godzinach snu, to będę wyglądała, jakbym przespała co najmniej 8. A tu...niespodzianka:) Świetnie maskuje "worki pod oczami" po nieprzespanej nocy:) 

5- Matuje 

No tutaj to bym się czepiała. Jak dla mnie, to on prawie w ogóle nie matuje. Zapewne jest to sprawka dość tłustej konsystencji. Ale odrobina pudru załatwia sprawę i dodatkowo utrwala całość.

6 -Zachowuje młodość skóry

Yyy...no tutaj to się raczej nie wypowiem:) Zdecydowanie za krótko go używam. Ale sądząc po efekcie, jaki możemy uzyskać po jednorazowym użyciu, wszystko jest możliwe:)

7- Nawilża
Taaak:) Cudownie nawilża:)

8 - Chroni dzięki SPF 20

No i super, że dodatkowo posiada filtr:)

Dodatkowo producent obiecuje:  
"Jego kremowa formuła łatwo wtapia się w skórę zmieniając się w delikatny ultra lekki puder, dla uzyskania "Efektu drugiej skóry" perfekcyjnie wygładzonej i ujednoliconej! Dzięki zawartym w nim składnikom i pigmentom mineralnym , podkład BB Cream zapewania tuszowanie niedoskonałości na miarę, , pozostawiając makijaż bardzo naturalny"

Tak, jak już wcześniej pisałam, nie jest to typowy, lekki krem BB. Jego konsystencja jest dość ciężka, jakby tłusta, ale kremowa. Od razu przypadła mi do gustu, chociaż przyznam, że nawet dla mnie, zwolenniczki "treściwych" podkładów jest troszkę za ciężka.  Przypomina mus, który okazuje się dość trudny do rozprowadzenia. Ale praktyka czyni mistrza:)
Makijaż faktycznie wygląda na naturalny (oczywiście jeśli dobierzemy odpowiedni odcień:)). W moim przypadku, odcień 24 Hale Clair, okazał się za ciemny. Ale znalazłam na to sposób i mieszam go z innym, jaśniejszym podkładem, co dodatkowo nadaje mu bardziej "płynnej" konsystencji.

A do wyboru mamy cztery odcienie: 21 Vanille, 22 Beige Dore, 23 Beige Rose no i 24 Hale Clair.
Cena tego cudaka jest dość wysoka, jak na tak małą gramaturę. Jednak wydaje mi się, że warto zainwestować ok. 60 zł za 6 g (No może lepiej polować na promocje:)), ponieważ mimo dość "ciężkiej" konsystencji jest wydajny.

Podsumowując: Jako nowicjuszka w temacie kremów BB, mogę z czystym sumieniam polecić go każdej dziewczynie:) Jestem z niego bardzo zadowolona i myślę, że zdecyduje się na kolejne opakowanie. Zawsze dość sceptycznie podchodziłam do kosmetyków, które mają zrobić wszystko, a tu proszę:) obietnice producenta sprawdziły się w 90%:) 

Dla zainteresowanych skład:
C12-15 Alkyl Benzoate, Polymethylsilsesquioxane, Isononyl Isononanoate, Cera Microcristallina (Microcrystalline Wax), Titanium Dioxide, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Dimethicone, Synthetic Wax, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Alumina, Quaternium-90 Bentonite, Hydrogenated Palm Kernel Glycerides, Polyethylene, Polysilicone-11, Hydrogenated Palm Glycerides, Parfum (Fragrance), Butyl Acrylate/Hydroxypropyl Dimethicone Acrylate Copolymer, Pentaerythrityl Tetra-Di-T-Butyl Hydroxyhydrocinnamate, Isomalt, Alpha-Isomethyl Ionone, Aqua (Water), Lecithin, Rhododendron Ferrugineum Leaf Cell Culture Extract, Lactic Acid, Sodium Benzoate [+/- (May Contain) : Ci 77007 (Ultramarines), CI 77019 (Mica), CI 77491, CI 77492, CI 77499 (Iron Oxides), CI 77891 (Titanium Dioxide)]

............................................................................................
Jeszcze raz bardzo dziękuję mysieuszce oraz serwisowi bangla.pl za możliwość przetestowania kremu. Jednocześnie zapewniam, że fakt, iż otrzymałam produkt nieodpłatnie, w żadnym stopniu nie wpłynął na obiektywność mojej oceny
.............................................................................................
A na koniec słowo wyjaśnienia. Ostatnio jestem dość rzadkim gościem na Waszych blogach. Jest to spowodowane nową (i właściwie pierwszą:)) pracą, która wymaga ode mnie dość dużego zaangażowania. Dodatkowo czas na dojazd (niby na miejscu, bo Wrocław, a jednak 8 km robi swoje:) ). I tak to wygląda:)
Życzę Wam udanego weekendu, który zbliża się wieeelkimi krokami:)

Kolagenowe serum do mycia twarzy- Bingo Spa

Nadszedł czas na moje trzy grosze na temat kolagenowego serum do mycia twarzy Bingo Spa, które jakiś czas temu wygrałam w rozdaniu u Balbiny, której chciałam bardzo podziękować za możliwość przetestowania go :)
Dlaczego kazałam Wam tak długo czekać na wyniki mojego testu? Ponieważ spodziewałam się, że jeśli jest to serum, to na efekty trzeba trochę poczekać. A co mi dało to czekanie, dowiecie się niżej:)

Od producenta:  "Kolagenowe serum BingoSpa do mycia twarzy o kremowej, puszystej konsystencji i subtelnym zapachu, delikatnie myje i pielęgnuje pozostawiając skórę odżywioną, nawilżoną i pachnącą.

Serum Bingo Spa zawiera czysty kolagen i kwas mlekowy. Kolagen stanowi 1/3 całkowitej masy białek tworzących tkankę skórną i jest jej najważniejszym składnikiem.
Po 25 roku życia, w komórkach skóry zaczyna ubywać kolagenu, słabną włókna kolagenowe powodując utratę jędrności i elastyczności, pojawiają się zmarszczki. Fizjologiczny proces starzenia się skóry polega na postępującym przekształcaniu się kolagenu rozpuszczalnego znajdującego się w młodej tkance, do postaci nierozpuszczalnej, która traci zdolność pobierania wody. Skóra traci wówczas elastyczność, staje się sucha oraz pojawiają się zmarszczki."


OPAKOWANIE:
Jest to dość istotny szczegół podczas oceny (zwłaszcza dla wzrokowców, takich jak ja). Często pierwsze wrażenie ma wpływ na to, czy kupimy dany produkt.
W tym przypadku opakowanie zasługuje na ogromny plus. Wygodna pompka pozwala na dozowanie odpowiedniej ilości kosmetyku. Aplikator sięga do dna buteleczki, więc nawet, gdy produktu jest
mało, nie ma problemów z wydostaniem go:)
Do tego bardzo przyjemna dla oka, prosta szata graficzna:)
KONSYSTENCJA:
Konsystencja tego mleczka (bo tak bym go określiła) jest dość płynna, ale nie utrudnia aplikacji. Faktycznie jest kremowa (jak zapewnia producent), ale puszysta już niekoniecznie :) Kosmetyk podczas mycia nie pieni się, praktycznie nie zmienia konsystencji, co bardzo mi się spodobało:) 
ZAPACH:
Dość mocny, mydlany. Na początku nie za bardzo mi odpowiadał, ale  krótkim czasie przyzwyczaiłam się do niego i zaczął mi się podobać. Dodatkowo długo pozostaje na skórze. Gdy używam go wieczorem, rano cała poduszka nim pachnie:)
WYDAJNOŚĆ: 
Produkt mimo, że się nie pieni, jest bardzo wydajny. 300 ml butla wystarczy na bardzo długo.
DZIAŁANIE:
No i najważniejsze, czyli działanie.
Pierwsze efekty  można poczuć już po pierwszym użyciu. Skóra jest bardzo mięciutka, gładka, ale niekoniecznie nawilżona. Nie obejdzie się bez użycia kremu. 

Serum idealnie ją oczyszcza, świetnie radzi sobie z resztkami makijażu. Skóra aż skrzypi z czystości:) Dlatego jest to produkt idealny dla osób z cerą tłustą lub mieszaną.  A więc obietnica producenta, co do pielęgnacji spełniona.
Podczas mycia trzeba uważać, żeby nic nie dostało się do oka, bo piecze niemiłosiernie.

Jednak przyznam, że spodziewałam się po nim czegoś więcej. Serum kojarzy mi się z czymś skoncentrowanym, działającym silnie i szybko. I mimo, że nie należę do przedziału wiekowego 25+ (jest to chyba grupa, do której skierowany jest kosmetyk, chociaż nigdzie nie jest to dokładnie zaznaczone) i ze zmarszczkami nie mam jeszcze specjalnych problemów, to wydaje mi się, że nie ma szans, żeby coś z nimi zrobił. Patrząc na skład, kolagen faktycznie się w nim znajduje. Co prawda nie na czołowej pozycji, ale jest, więc na pewno jakiś pozytywny wpływ na naszą skórę ma. 

Mimo wszystko jestem z niego zadowolona. Jest to świetny produkt do codziennej pielęgnacji skóry, który na pewno spełni to zadanie w 100%. Dodatkowym plusem jest również cena. 9,90 za ogromną
butelkę z bardzo wygodnym apliakatorem. Rewelacja!:) Można go znaleźć w supermarketach w sklepach internetowych. Mój pochodzi z drogerii internetowej naturica.pl
 ......................................................................................................................................
Używałyście tego serum? Jakie były Wasze wrażenia?:)

(mini)zakupy w sierpniu

Sierpień minął mi pod znakiem podróży. I tych wakacyjnych i tych nieco mnie (pomiędzy dwoma mieszkaniami), przez co kompletnie nie myślałam o zakupach (mój portfel jest mi za to bardzo wdzięczny:) ).
I chyba dobrze się stało, bo dopiero teraz, jak wszystkie kosmetyki mam w jednym miejscu (no, prawie) widzę, ile ich jest (a łazienkę mam sporą). Jakbym jeszcze poszalała z zakupami, to nie mam pojęcia, gdzie bym to upchała. Przeglądam internet i zastanawiam się, jakby to wszystko zorganizować (świetnym rozwiązaniem okazały się pudełeczka DIY. Cuda można zrobić:) ). Już prawie wszystko gotowe, więc mogę w pełni cieszyć się nowym mieszkankiem:)
A przechodząc do  zakupów, to jest ich na prawdę, jak kot napłakał.

 
Figowo-granatowy balsam do ciała Isana już od dawna chciałam wypróbować. Jak do tej pory spisuje się całkiem nieźle, ale o nim kiedy indziej.  Mascara wodoodporna na wakacjach to rzecz niezbędna:) Ja zdecydowałam się na Miss sporty i powiem Wam, że bardzo mi się spodobała. I ma zwykłą szczoteczkę (nie silikonową!:) ). Coś do opalania (niestety okazało się, że w Niemczech jesień przychodzi zdecydowanie wcześniej. I nie było opalania), w tym przypadku Sun Ozon. Do tego doszedł szampon Schauma z fito-kofeiną, który nie załapał się na zdjęcie.
I to tyle. Na prawdę!:)
+
wygrana u Justyny

I koniec. Krótko, szybko i na temat:)
Udanego czwartku Wam życzę:) Łapcie ostatnie promienie słońca:)

Hallo, hallo:)

Wróciłam:)
Tydzień totalnego leniuchowania, moczenia tyłka w jacuzzi, które mieliśmy na wyłączność, podziwiania pięknych okolic nad jeziorem Fleesen...Cudownie:) Nie obyło się oczywiście bez szkód. Chlorowana woda w jacuzzi (być może w połączeniu z sauną) już drugiego dnia dała mi się we znaki. Całe cycki, dekold i plecy mam pokryte jakimiś kropkami (na szczęście nie czerwonymi). Piję wapno, smaruje się różnymi kremami i powoli (bardzo powoli) schodzi.
Dodatkowo dużo fast-food'ów ( co na mnie, typowego sałatożercy, nie jest normalne:) ale komu chciałoby się gotować na urlopie!:) ), sportu, kolorowych drinków i innych trunków. Nieeeebo:)

A dzisiaj...Ehh...Nic nie trwa wiecznie... Pudła, pudełka, pudełeczka, walizki, torby. Jednym słowem "przeprowadzka". Odezwę się niebawem, już z Wrocławia:)
Trzymajcie się cieplutko (i czekajcie na mnie!!:) )
 ................................................................................
PS. Nie czekajcie na denko. Puste opakowania są mi teraz najmniej potrzebne i właśnie dzisiaj wyrzuciłam wszystkie. Od września zaczynam od nowa :D




Zapach lata zamknięty w tubce- Balea Hawaii Pineapple


Jak tylko poczułam ten zapach, od razu widziałam, że będzie to mój hit:)
O tym, jak kosmetyki Belae potrafią rozpieścić nasze nosy chyba wspominać nie muszę. A że jestem uzależniona od kokosu, też nie ma co ukrywać. Jak tylko widzę go na opakowaniu kosmetyku, od razu wiem, że musi być mój!:) A żeby nie przejadły mi się te słodkości (nie ma co ukrywać. Kokosowe zapachy są mega słodkie) , tym razem  postanowiłam sięgnąć po mix.
I w taki oto sposób zostałam szczęśliwą właścicielką balsamu do ciała z  limitowanej edycji Balea Hawaii Pineapple.


Ogólnie nie spodziewałam się po nim cudownego nawilżenia. Nie ma co ukrywać. W edycjach limitowanych producenci zazwyczaj skupiają uwagę na jednej, określonej cesze, która przyciągnie uwagę i spowoduje WIELKIE BOOM. Tutaj myślałam, że będzie to oczywiście zapach...
Fakt. Jest cudowny!:) Mieszanka słodkiego kokosa przełamana kwaśnymi nutami ananasa(który jest chyba najbardziej wyczuwalny) z odrobiną cytryny:) Nie za słodki, nie za kwaśny. Czy może być coś lepszego, gdy za oknem 35 stopni (no dobra. Od kilku dni nie jest już aż tak kolorowo:))
Trudno mu się oprzeć, bo już samo opakowanie przyciąga wzrok:) Zielona tubka z letnim, kolorowym nadrukiem aż świeci na pułkach DMu:) Jest wykonana z miękkiego plastiku, co zdecydowanie ułatwia dozowanie odpowiedniej ilości balsamu.
Konsystencja tego cudeńka jest dość płynna. Bardzo dobrze się rozprowadza, szybko wchłania.


Latem nie chcemy, aby nasze ciałko było klejące, tłuste. W przypadku tego balsamu nie ma o tym mowy!:) Nie pozostawia żadnego filmu, a skóra po jego użyciu jest pachnąca i mięciutka:)
Jest bardzo delikatny. Nie podrażnia, nie uczula, dlatego idealnie sprawdzi w pielęgnacji skóry wrażliwej.

Z nawilżeniem mojej skóry poradził sobie bardzo dobrze. Jednak w chwili obecnej nie jest ona wymagająca i nie potrzebuje extra nawilżenia. Wydaje mi się, że nie dałby rady ze skórą suchą.
Ale czy to ważne?:) Wydaje mi się, że latem nasze ciałka, przez to, że są zdecydowanie częściej wystawiane na "światło dzienne:)", są wypielęgnowane i nawilżone na cacy:)  A ten balsam z pewnością pomoże podtrzymać i przedłużyć nam ten efekt.
Pokochałam go od pierwszego użycia, więc nie będę owijała w bawełnę. Po prostu musicie go wypróbować!!:)

Nowości w lipcu

Ostatnio ciągle brakuje mi czasu. Odkąd, tydzień temu, wróciłam z Niemiec, jestem cały czas w rozjazdach między Wrocławiem a miejscowością, w której JESZCZE mieszkam (tajemniczo :D). Bo 1 września przeprowadzam się do Wrocławia. Tak, tak:)
Przy okazji oświadczam, że jestem studentką pierwszego roku komunikacji wizerunkowej:)
Nasze piękne mieszkanko(no przynajmniej przez najbliższe 5 lat nasze :D) już na nas czeka (moja mamusia jest cudowna. Nie wiem, jak udało jej się załatwić wszystko w tak krótkim czasie :)), ale najpierw, 23 jadę na zasłużony urlop. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie nadążam. Nawet nad swoimi myślami nie nadążam. Chciałabym Wam tyle przekazać, ale nie wiem, jak sklecić to w jedną, konkretną całość:) Mam nadzieję, że z tego dość krótkiego wywodu wiecie mniej więcej o co chodzi:)

A teraz nowości z lipca.
Na pierwszy ogień niezbędny niezbędnik z Rossmanna. Patrzcie na ceny;) Cudowny balsam do ciała Fenjal za 11 zł(?!). Musiałam go wziąć:) Do tego dwa mydełka do rąk z Palmolive.
Do koszyka trafił również balsam z Dove i dwa kremowe żele pod prysznic. Pani przy kasie powiedziała mi o promocji(kup trzy, czwarty gratis), więc dorzuciłam trzeci żel:) Uwielbiam je:)


Będąc w Niemczech, nie mogłam przejść obojętnie obok DMu. Niestety(albo stety) zakończyło się na jednorazowej wizycie. Na więcej zabrakło czasu, stąd tak marne zaopatrzenie:)
Zaopatrzyłam się tylko w apas mojego ukochanego kremu Bebe oraz pomadki.
Balsam Balea Hawaii Pineapple wręcz przyciągnął mnie swoim pięknym zapachem:) I lakier do włosów Taft, bo był mi potrzebny, a zapomniałam wziąć swojego z domu:)
I coś do paznokci:)








Zestaw do walki z cellulitem zawsze się przyda:) Ten kupiłam w Oriflame, ale jakoś brak mi czasu(i ochoty), żeby masować się im codziennie.


A teraz to, co wygrałam. Nigdy nie miałam szczęścia do tego typu zabaw, a tu proszę:)
Pierwszy zestaw to cudownie pachnące kosmetyki marki Indigo. Balsam do ciała, oliwkę do skórek oraz pilniczek wygrałam u Marty. Do tej pory nie mogę oderwać nosa od opakowań:)



Druga paczuszka to wygrana u Narji. Masa próbek, kolczyki i błyszczyk:)


Jeszcze raz bardzo dziękuję Dziewczyną za wspaniałe paczuchy:):*
...................................................................................................................................
A jak tam Wasze zakupy w lipcu?:)
Buziaki:):*

Podsumowanie pielęgnacji z Aleppo- 24 oraz 45%

Moja przygoda z mydełkiem Aleppo zaczęła się pod koniec marca br.Zachwycona wieloma pozytywnymi opiniami na jego temat, postanowiłam spróbować i ja.
Moja skóra jest mieszana i dość wybredna. Nie przepada za nowościami. Zazwyczaj początek pielęgnacji czymś nowym kończy się wysypem, choć nie zawsze (nie doszłam jeszcze do tego, co działa na nią źle).
Czego oczekiwałam od Aleppo? Przede wszystkim, że pomoże mi uporać się z pryszczami, które bardzo często zaskakiwały mnie nową gromadką. Chciałam również, aby stała się bardziej jednolita, czyli mniej tłusta w strefie T. Na nosie natomiast bardzo często borykałam się ze skórą suchą, która odchodziła płatami. Nie wyglądało to estetycznie, zwłaszcza, gdy nałożyłam podkład. A jakby jeszcze pomogło mi w walce z zaskórnikami, to już w ogóle byłabym happy;)

Po długim namyśle, zdecydowałam się na mydełko z 24% zawartością oleju laurowego. Tak na dobry początek. Skład zrobił na mnie ogromne wrażenie. Byłam bardzo ciekawa w czym tak na prawdę tkwi tajemnica tego cuda. Strach? Przyznam się bez bicia, że troszkę był:)
Po ok. 3 dniach od złożenia zamówienia przyszło. Pięknie zapakowane, w towarzystwie muszelek. Taki mały szczegół, a tak cieszy:) Od razu widać profesjonalne podejście do klienta.
Dodam, że mydełko zamówiłam za pośrednictwem allegro (SatisPoland). Jednak pochodzi ono z Mydlarni Marsylski, czyli sklepu, z którym później udało mi się nawiązać współpracę(ale po kolei).

MYDEŁKO Z ALEPPO 24 % OLEJU LAUROWEGO: 

Powyższe zdjęcie pochodzi ze strony marsyskie.pl. Chciałam, żebyście zobaczyły różnicę w kolorze, a zdjęcia które zrobiłam po zakupie, gdzieś przepadły.

Skład: skład: 64% oliwy z oliwek, 24% oleju laurowego, sód roślinny

Opis ze strony producenta:
Mydło Alep jest wytwarzane na bazie oliwy z oliwek z dodatkiem oleju laurowego, dlatego nie powoduje alergii, a używane regularnie łagodzi wysuszenia skóry i pozostawia ją dobrze nawilżoną. Nie jest perfumowane, naturalnie pachnie olejem laurowym i oliwa z oliwek.

- olej laurowy jest sprawdzonym naturalnym antybiotykiem, jego wysoka zawartość zwiększa właściwości regeneracyjne mydła 
- oliwa z oliwek nawilża, pielęgnuje i odżywia
- polecane osobom z poważnymi problemami skórnymi tj: łuszczyca, egzema, zapalenia skórne,        łojotok, trądzik, atopowe zapalenie skóry
- goi wszelkie rany, blizny pooperacyjne, odleżyny, ropienie
- o jego leczniczym działaniu przekonały się miliony ludzi na całym świecie
- dzięki oliwie z oliwek działa jak balsam do ciała


Właściwości mydła z Aleppo (oliwkowo-laurowe):

  • posiada właściwości antyseptyczne, zabliźniające i nawilżające, które odnawiają film hydrolipidowy.
  • nawilża skórę
  • jest przeznaczone dla skór suchych, dotkniętych takimi chorobami jak łuszczyca, trądzik, swędzenia, egzema
  • hipoalergiczne,
  • w 100% ulega biodegradacji,
  • nie zawiera sztucznych barwników, konserwantów, perfum ani innych substancji drażniących

    Tradycyjne mydła z Alep są naturalne, wyprodukowane bez barwników, sztucznych dodatków zapachowych, bez oleju palmowego i konserwantów.
Im większa jest zawartość oleju laurowego, tym mydło posiada lepsze właściwości łagodzące i regenerujące!!"
................................................................................................................................

Pierwsze, co przykuło moją uwagę (oprócz sposobu, w jaki było zapakowane oczywiście:)) to zapach. Okropny, drażniący (mojemu kotu bardzo się spodobał. Do tej pory, za każdym razem, gdy wchodzi do łazienki ociera się o nie :D). Po kilku (u mnie dwóch:)) użyciach przyzwyczaiłam się do niego, a nawet zaczęło mi się podobać.

Podczas mycia, mydełko nie pieni się zbyt dobrze. Jednak w żadnym wypadku nie należy uznawać tego za wadę, ponieważ sprawdza się świetnie. Wytwarzana piana jest bardziej "zbita" niż w przypadku normalnego mydła(???)(Mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli:)). No z resztą, co tam ma się pienić? Nie ma chemii, nie ma piany.
Aleppo ma charakterystyczny jasnobrązowy kolor. Natomiast w środku jest zielone. I to nie jest wada, bo i z takimi zarzutami się spotkałam.

Mydełkiem myłam głównie twarz. Po około dwóch tygodniach nastąpił mały wysyp. Jest to efekt naturalny, ponieważ moja skóra, bądź co bądź, nie była przyzwyczajona do aż tak naturalnej pielęgnacji. O wszechobecnej zawartości chemii, zapychaczy i parabenów w kosmetykach chyba nie muszę pisać. Jednak nie poddałam się (nie tym razem!:)) i po kilku dniach, gdy skóra przyzwyczaiła się do nowego sposobu pielęgnacji, wszystko ustąpiło.
Bałam się przesuszenia skóry (słyszałam, że występuje), dlatego przez pierwsze kilka  dni systematycznie nakładałam i wcierałam kremy nawilżające. Po jakimś czasie dałam sobie spokój z "tłuścioszkami" i ograniczyłam się jedynie do lekkich kremów (takich jak przed rozpoczęciem pielęgnacji). Przesuszenie nie wystąpiło. Co więcej, moja skóra, odkąd używam mydełka, jest mega nawilżona i mięciutka.
Jednak  po każdym myciu, nałożenie kremu jest konieczne, ponieważ czuję, że skóra jest ściągnięta.
"Mydełko"? Jeśli tak można nazwać ogromną, 200 g. kostkę:) Wydajność jest rewelacyjna.

Jednak mydełko to nie poradziło sobie z moją wymagającą skórą. Używałam go 2 miesiące. Nie zauważyłam, żeby ilość pojawiających się pryszczy zmniejszyła się. Nie poradziło sobie również ze śladami po nich.  Stwierdziłam, że jest to zapewne wina zbyt małej zawartości oleju laurowego.

Dzięki uprzejmości Pani Iwony ( marsylskie.pl ), miałam możliwość przetestowania mydełka nieco"mocniejszego" .

MYDEŁKO Z ALEPPO 40-45% OLEJU LAUROWEGO

Opis producenta jest podobny, jak w przypadku poprzedniego mydełka. Różni się jedynie skład: 
"60% oliwy z oliwek, 40% oleju laurowego, sód roślinny"
UWAGA! Zawartość oleju laurowego w powyższym mydle Aleppo waha się pomiędzy 40 a 45%. Przy podawaniu zawartości oleju na etykiecie producent jest zobowiązany wziąć pod uwagę zawsze mniejszą wartość - w tym przypadku jest to 40%. 

............................................................................................................................................................................. 

 Mydełko z większą zawartością oleju charakteryzuje się zdecydowanie ciemniejszą barwą. W tym przypadku jest ona ciemnobrunatna.
Zapach? Myślałam, że będzie mocniejszy, jednak okazał się zdecydowanie mniej drażniący niż jego poprzednika. A może po prostu byłam już do niego przyzwyczajona.
Na mocniejsze mydełko przerzuciłam się pod koniec maja. Moja skóra zaakceptowała je bez problemów, nie nastąpił wysyp, jak w pierwszym przypadku. Standardowo, co jakiś czas pojawiała się nowa niespodzianka.
Nie wiem, co ktoś miał na myśli mówiąc że Aleppo wysusza skórę. A jak już jest więcej oleju laurowego, to już w ogóle. Bzdury. Moja skóra jest odpowiednio nawilżona. Raz na zawsze pozbyłam się problemu "suchego nosa":) Ha!:)
Jednak również podczas używania tego mydełka, krem jest rzeczą niezbędną(wiadomo!:)). Chociaż skóra jest zdecydowani mniej ściągnięta niż w przypadku jego poprzednika. (myślałam, że będzie raczej odwrotnie).

 Zdjęcia robione zaraz po zakupie, z oczywistych względów. Po dwóch miesiącach użytkowania nie jest już tak fotogeniczne:)

Zainteresowało mnie stwierdzenie, że "goi rany i blizny". Całkiem niedawno miałam okazję to sprawdzić, gdy poparzyła sobie rękę żelazkiem. Bez obaw. Leciutko:) Ale dookoła słyszałam tylko:"ołłłł...żelazko...długo będzie się goiło. Malutko, ale ślad na pewno zostanie" Po dwóch tygodniach przemywania miejsca mydełkiem, po oparzeniu nie ma śladu!:)
A jeśli macie w domu kota, który czasami zamiast zabawki, złapie pazurkami Waszą rękę, to mydełko jest idealne dla Was:) Nie mam żadnego śladu po podrapaniach. A uwierzcie mi, że było ich dużo.
Niestety, nie radzi sobie tak dobrze, ze śladami po trądziku.

PODSUMOWUJĄC:
Mydełko Aleppo jest bardzo delikatne, dlatego sprawdzi się w pielęgnacji każdego rodzaju skóry. Należy jedynie dobrać "te odpowiednie".
W moim przypadku zdecydowanie lepiej sprawdziło się mydełko z 40-45% zawartością oleju laurowego. Choć ilość pojawiających się niespodzianek zmniejszyła się minimalnie (po 24% nie było żadnej poprawy), to ogólny stan skóry uległ znacznej poprawie. Stała się miękka, nawilżona. No i te skórki na nosie, których już daaaawno nie widziałam!:) Ostatnio zauważyłam nawet, że zdecydowanie zmniejszyła się ilość zaskórników na nosi, jednak nie jestem pewna, czy jest to zasługa mydełka.
Moja skóra bardzo go polubiła i nie wyobrażam sobie pielęgnacji bez Aleppo. W mojej kosmetyczce (a raczej łazience:) ) jest to już stały lokator!!!:)

Bardzo dziękuję Pani Iwonie oraz marsylskie.pl za możliwość przetestowania mydełka z 40-45% zawartością oleju laurowego. 
Przy okazji zapraszam do zapoznania się z asortymentem sklepu, bo można w nim znaleźć różne perełki, a wybór jest przeogromny.
Fakt, iż otrzymałam produkt nieodpłatnie, nie miał żadnego wpływu na obiektywność recenzji.
....................................................................................................................................
A Wy znacie Aleppo? Lubicie (czy uwielbiacie, jak ja :))?
PS. Kto wytrzymał do końca łapka w górę :D
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...